Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dies... Uciecha cała polega w tych dniach na przebieraniu się i intrygowaniu przechodniów, którzy usiłują odgadnąć kto pod m aską ukryty. Zgadnij, jeśli możesz! Maska do ciebie się odzywa, ma do tego zupełne prawo; gniewać się nie wolno, mówić wolno wszystko.
Gwar też ogromny. Bogaty, czy ubogi, rzemieślnik, czy mieszczuch, każdy dostanie swoją porcyę. Przez trzy dni włada równość i szczerość usuwa obłudę codzienną. Niepodobna uniknąć owej rewizyi sumienia obnażonego, przetrząsanego, ku uciesze zebranych. Tym, którzy chcieliby się schować i zamkną się w domu, złożą maski wizytę i przemocą otworzą drzwi. Jedynym sposobem uwolnienia się od intruzów, napadających wesołą zgrają dom i tańczących po wszystkich pokojach, jest: nalać im kieliszki. Kolejka... rancio... albo wódki, rozbraja czasem napastników, zamyka usta gadułom; banda podpiwszy jak się należy, wynosi się mistyfikować sąsiadów.
Jep i Jan Cadéne uplanowali taką maskaradę na wieczór tłusto-czwartkowy. Jojotte należał też do przedsięwzięcia, podjął się wypożyczyć przebrania u majstra fryzyerskiego w Prades, mającego sklep; całą furę gałganów różnobarwnych, masek malowanych z nosami poliszynela, minami głupiemi, pijackiemi, że można pęknąć od śmiechu.
Kostyumy same, pozostawiono instynktowi wynalazczemu każdego z osobna. Najprostsze prze-