Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wystrojeni, uczestniczyli w uczcie. Parę kieliszków słodkiego, białego wina podniecały Sabardeilha..., rozpogadzał się przy deserze, rzucał jedno, drugie słówko żartobliwe, lub intonował pieśń patryotyczną. Po uczcie, powracając do domu, był prawie czuły dla żony i małżeństwo tego wieczora nie potrzebował szkandeli dla ogrzania małżeńskiego łoża.
Całe niedziele przeznaczone były teraz na tańce. Od samego ranka... cobla.... to jest orkiestra z flażeoletów i waltorni złożona, przeciągała uroczyście ulicami, a za muzyką biegły chmary dzieci podskakując, krzycząc i bijąc się. Kupcy przybyli z Prades rozkładali na straganach ciastka i przysmaki miejscowe: marcypany posypywane różnokolorowym proszkiem cukrowym, makagigi sfabrykowane z mąki żytnej, miodu i żółtka, itp.
Po nieszporach, gdy przebrzmiało ostatnie uderzenie dzwonu, oznajmiającego, że nabożeństwo skończone, rozpoczynał się bal pod gołem niebem, u stóp wiązu, stojącego na pryncypalnym placu. Wszyscy młodzi gromadzili się tam i niebawem poczynały się tany. Oszołomieni tańcem nie czuli prochu, ani wiatru wiejącego. A jednak... zimny tramontana... wiał, szarpał spódnicami danserek, podnosił płótna straganów i obsypywał ciastka rodzajem brunatnego cukru. Nie widział, nie czuł tego nikt, tańczono siarczyście.
Jep i Bepa nie rozłączali się. W braku tedy Bepy, zaangażowanej stale przez kowalczuka, towa-