Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W gruncie rzeczy proboszcz Colomer pobłażliwie patrzył na ten szał karnawałowy, nawet poniekąd uczestniczył w głównym grzechu obżarstwa, który grasował po wsi i miłem okiem spoglądał na ofiarowywane sobie przez penitentów dary, np. połcie słoniny, krwawe kiszki długie na piędź lub dwie. Te małe prezenty czyniły go względniejszym. — Znam ja — mówił — moich Katalończyków. Gdy zmęczą się w usługach szatana, powrócą niewątpliwie do Boga. Dusze zbłąkane, ułapię za uszy w poście!
I nauczyciel dał się wreszcie skusić. Klął przez cały karnawał na roztargnienie niewypowiedziane, jakie zapanowało wśród uczniów. Odgłos tamburina, kwik przedzgonny prosiaka zakłuwanego w sąsiedztwie, mąciły co chwila ciszę sali szkolnej. Podniecone tymi odgłosami dzieci pokrzykiwały, bębniły pięściami po ławkach. Kary sypały się jak z rogu obfitości, ale nie mogły uspokoić umysłów i w końcu nauczyciel, doprowadzony do ostateczności, poczynał żałować, że nie może zastosować kary cielesnej, użyć rózgi, gdyż zniósł sam ten rodzaj kary zaraz przy objęciu posady. Miał w głębokiej nienawiści wszelką siłę brutalną.
Pani Sabardeilh natomiast, której skąpstw o uśmiechało się, że może czasem przewrócić garnki dnem do góry, zachęcała niejednokrotnie męża, by przyjął od czasu do czasu jedno z licznych zaproszeń sąsiedzkich i wtedy małżonkowie odświętnie