Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za wasze zdrowie obywatele! Podniósł bukłak, pociągnął potężnie dla pokrzepienia sił i podał sąsiadowi.
— To delicye, — objaśniał — rancio, podarek, który w ostatnich dniach otrzymałem od pielgrzym ów hiszpańskich. Bierzcie i pijcie przyjaciele.
Bracia jeden po drugim brali bukłak w objęcia.
— Dość bracie drogi! — krzyknął pustelnik gdy ktoś niedyskretny trochę zadługo pieścił się ze skórzaną baryłką. — Przecież każdemu musi się coś dostać.
Gdy bukłak doszedł do Jepa, zawierał akurat tyle, ile koniecznem było dla zwilżenia warg.
— Pełny oddałeś nam w ręce, płaskim ci go zwracamy! — rzekł, oddając go pustelnikowi. — Trudnoby to samo powiedzieć o wszystkich dziewczętach, co tańczą na odpustach tam u ciebie w puszczy.
— Niechże sprawi Madonna z Llugol, byśmy tak spłaszczyli i zgnietli wrogów Republiki!
— Posiedzenie zamknięte! — wyrzekł p. Malfré. — Do widzenia niedługo mili bracia! Przypominam, nie zaniedbujcie co wieczór spoglądać ku szczytowi Roc-Mosquit.
Żegnano się u wejścia do groty. Ludzie z Eus i Comes poszli na lewo, ku górom, reszta poczęła zstępować w dolinę rzeki Têt. Członkowie katlarscy, z Prades, z Ria szli grupami. Katlarczykom towarzyszył Ramon. Wąski sierp księżyca właśnie za-