Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czas kwesty w kościele. Mimo to jednak skarbnikowi nie udało się ujść podejrzeń współwyznawców. Mówiono o nim, że myli rachunki, i miesza często kasę wojennę z prywatną, kupiecką.
Po ukończonej kollekcie zabrał głos pustelnik z Llugol:
— Zebraliśmy się tutaj obywatele bracia — rzekł jak pierwsi chrześcianie, kryjący się w ciemni katakumb. Pracujemy jak oni nad założeniem fundamentów państwa Chrystusowego, nie tego Chrystusa, o którym każą z ambon biskupi przeniewiercy i reakcyonistyczni księża, ale Chrystusa prawdziwego, przyjaciela ludu, naszego, republikańskiego Chrystusa. Dość już nas nawyzyskiwali dosyć już napaśli się naszym kosztem ci utytułowani, w czerwonych i fioletowych sutannach, z pastorałami w rękach i w infułach na głowach. Nie chcemy ich! Żądamy księży prawdziwych, dzielnych uczniów św. Franciszka, pustelników, zamieszkujących ostępy górskie. Nie kosztują oni dużo, można im dać cokolwiek, a nawet nic, jeśli taka wola czyja. Precz z proboszczami moi mili bracia, niech żyją pustelnicy!
Mówca zatrzymał się; nie wyschło zapewne źródło jego wymowy, ale natomiast wyschło mu w gardle.
Na szczęście miał przy sobie lekarstwo, ogromny bukłak z koziej skóry, towarzyszący mu nieodstępnie w wycieczkach. Zwisał przez ramię na rzemieniu.