Strona:Elwira Korotyńska - Trzej królewicze.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy weszła do izby cała drżąca z zimna, prawie skostniała, ułożyła ją kochająca córka do snu, rozgrzała ciepłą strawę i zdawało się, że będzie dobrze.
Nie było jednak dobrze. Biedna kobieta rozchorowała się ciężko, a chcąc się ratować, rzekła pewnego dnia do córki:
— Masz tu bochenek chleba, flaszkę oleju, w kącie stoi trochę kartofli — nie wychodź z chaty, nie głodź się, ja pójdę do szpitala i napewno mnie tam wyleczą.
To mówiąc ubrała się powoli, pożegnała się z córką, drzwi chaty na klucz zamknęła, zabrała go do kieszeni i poszła.
W szpitalu, pomimo starań i lekarstw zrobiło się jej gorzej i gdy poczuła zbliżający się koniec, poprosiła o księdza.
Po spowiedzi oddała mu klucz od swej chaty, powiedziała gdzie jest jej córka i prosiła o opiekę dla sieroty.
— Nie martw się — rzekł dobry