Strona:Elwira Korotyńska - Dziecięce lata Kościuszki i Poniatowskiego.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —

ale moc wielką mam w sobie i zapał, ale za mną i na mój głos wsie pójdą całe...
JÓZEF. Nie mów żeś ubogi, bo miłość, to największe bogactwo masz w sercu — tyś możniejszy od naszego króla!
KOŚCIUSZKO. Ty to mówisz? ty, Józefie?
JÓZEF. Ja! Józef Poniatowski, bliski zniewieściałemu królowi, ja, padający pod ciężarem wstydu za winy mych krewnych, ja, szalony miłością ojczyzny (przechadza się po pokoju, wreszcie staje i woła:)
Dajcie mi oręż, rumaka mi dajcie, a walczyć pójdę! Hej! Koniuszy! przyprowadzić mi konia, a wy, rodziciele moi, żegnajcie! Matką i ojcem dla mnie ojczyzna! (wchodzi Michałek)
MICHAŁEK. Przepraszam, sądziłem, że księciu czego potrzeba. Słyszałem wołanie...
JÓZEF. Konia mi dajcie! Broń i mundur ułana! Niech pójdę zmagać się z wrogiem!
MICHAŁEK. To zależy od rodzica księcia.
JÓZEF (kładzie mu rękę na ramieniu). Michałku! czybyś mi nie chciał dopomódz?
MICHAŁEK. Chciałbym, ale nie mogę — wola księcia ojca jest święta.
JÓZEF. Świętsza od niej jest ojczyzna! Słuchaj! czyż nie rozumiesz, że ojczyzna nasza jest wszystko co nas otacza... I to cudne niebo gwiazdami srebrzystemi usiane i to woniejące kwiecie i ten z traw kobierzec...