Strona:Elwira Korotyńska - Dziecięce lata Kościuszki i Poniatowskiego.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —

gach wśród zamieci bez macierzyńskiej opieki. Gdybym to ja, to nic! Zahartowany, silny... ale on, to wątłe, słabe chłopię!
KOŚCIUSZKO. O, choć wątłe to i słabe chłopię, ale tylko ciałem, duch jego silny. Łzy nawet nie uronił podczas gdy ci co go żegnali zalewali się łzami. To dziecko stało się w takiej strasznej chwili bohaterem!
JÖZEF. Pójdźmy go pożegnać, choć wzrokiem damy mu poznać naszą miłość...
KILIŃSKI. Idźmy!
KOŚCIUSZKO. Nie dogonicie — on już daleko...
KILIŃSKI. Co? czy rozstrzelali?
JÓZEF. Pytaj: czy powieszony? Naboi im szkoda...
KOŚCIUSZKO. Wywieźli go już na Sybir.
JÓZEF (woła). Dzieci nam mordują! Matki we łzach toną! Więzienia ich to katownie! Precz z nimi! (staje i śpiewa)

Do broni, bracia, do broni!
Na koń! na koń!
Już piosnka bojowa dzwoni,
Za broń! Za broń!
Czego ociągasz się, bracie?
Hej oręż w dłoń!
Czyż ognia w piersiach nie macie?
Na koń! na koń!