Strona:Elizabeth Barrett Browning - Sonety.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I

Dumałam raz nad starą pieśnią Teokryta,
Jak śpiewał lata błogie, cenne, upragnione,
Postaci dłoni wdzięcznych biorące osłonę,
By z nich płynęła ludziom dań szczęścia obfita.

Gdy tak myśl ma powieści w dawnej mowie czyta,
Zwolna, z cienia, powstają wizją lata one,
Błogie lata i smętne, lata roztęsknione
Własnego życia mego, po których dziś drży ta

Łza, jak po śnie rozwianym. Znienacka, przez rosy
Ócz mych, dojrzę — mistyczny sunie Kształt, aż słanie
Za mną i wstecz mię nagle pociągnie za włosy.

Gdy się opieram — spyta, władny, niespodzianie:
„Zgadnij, kto-ć trzyma?” Rzekłam: „Śmierć.” Lecz srebrnogłosy
Wtem dźwięczy odzew: „Nie Śmierć, ale Miłowanie.”