Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doszedłeś do żebractwa, ukrywania złodziejstw i takiego nędznego końca życia?
Dziad słowa te zrozumiał wybornie, i zdziwiły go one nieco, ale więcej jeszcze rozrzewniły. Była to dla niego chwila, w której z łatwością mógł się rozrzewnić. Jednak nie zmienił swej apatycznej i bezsilnie zgarbionej, skurczonej postawy, tylko małe oczy jego, z zagłębień swych błysnęły żywiej i nieśmiało, ale z zupełnym już spokojem spoczęły na twarzy pytającego; powoli z zadumą, przyciszonym, szepleniącym głosem, zaczął mówić:
— Jakim sposobem, panoczku? Hej! dawniejsza to historya, dawniejsza! Zrządzenie widać boskie takie było, ale najwięcej złości ludzkiej, oj! złości i niesprawiedliwości wywarli ludzie na mnie tyle, ile jest wody w tym potoku, który tam, kole mojego dawniejszego sioła płynie.
Westchnął, i długo milcząc trząsł głową. Sędzia zapytał:
— I jacyżto ludzie wywarli na ciebie złość i niesprawiedliwość?
— Wiadomo — odparł dziad: — pański ja był i ziemia, na której siedział, pańska była...
Umilkł. Przecież ten, z którym rozmawiał, także był panem. Nieśmiałość powstrzymała