Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwierzenia, do których nastrój chwili czynił go skłonnym. Ale sędzia zapytał znowu:
— Naturalnie, zamłodu pańszczyźnianym byłeś, i złego, okrutnego pana mieć musiałeś?
W słowach tych syknęła ironia i zadźwięczała namiętna prawie chęć wczytania się w karty tego zgnębionego losu. Dziad czekał tylko zachęty.
— Ot, pan był, zwyczajnie jak pan, ni to zły, ni to dobry... czasem dobry, a czasem okrutnie zły. Nie dużo my jego znali, bo gdzieściś po świecie jeździł i gdzieściś w wielkich miastach siedział... Komisary rządzili, wekunomy, a te już, oj, bodaj im dobre nie bywało, bodaj ich dzieciom i wnukom Pan Bóg za wszystkie nasze krzywdy odpłacił!..
Im więcej ośmielał się i ożywiał, tem więcej chłopskich wyrazów i obrotów mowy z ust mu wybiegało. Same przez się, bez jego wiedzy, powstawały one z dna jego pamięci, razem z wywoływanemi ztamtąd przypomnieniami przeszłości. A ożywił się i ośmielił tak, że aż wyprostował nieco zgarbione swe plecy, głos nieco podniósł i giestami rąk, na które co chwila opadały strzępy podartych rękawów siermięgi, mowie swej wtórować zaczął.
— Ziemia była ni to zła, ni to dobra, żytnia,