Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgiń i przepadaj, kiedy taki — powtórzył. O chropowatą ścianę oparł wielkie, wyłysiałe, w sto fałd i zmarszczek wyrzeźbione czoło. Nic już wiedzieć nie chciał.
Izbę napełniał teraz wesoły, swawolny śpiew:

«U polu krynica,
U jej woda saczytsia,
Mołodyj mołojczyk,
Wielkij ladauczyca,
Robić on nie chocze,
Ani pracować,
Tylko pić, hulaci,
Dzieuki namawlaci».

Tym razem kobiety śpiewały same, parobcy nietylko nie wtórzyli im jak wprzódy basowemi, oderwanemi nutami, ale nawet śpiewania ich nie słuchali. Czy obrażały ich zawarte w pieśni żarty «z młodego mołojczyka?» Czy ważniejsza od śpiewów sprawa do głowy im przyszła? Skupili się w ścisłą gromadę, szeptali o czemś pomiędzy sobą, czasem urywane słowa wykrzykiwali. Nagle pieśń urwała się w połowie strofy, jak wstęga nożem przecięta; a w ciszy, która zaległa izbę, rozległ się śmiały, butny głos Aleksego:
— A paszport, panie, masz? Pokaż, panie, paszport, niechaj my wiemy kto ty taki!