Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku staremu Mikule mrógając. «Nie żyć mnie z tobą tatku, nie żyć mnie w tej chacie, gdzie chleba nigdy nie brakuje i ludzie w zgodzie żyją, czasem na wesołe wieczornice schodząc się i weseląc. Przypadkiem ja tu zaszedł, sam nie wiedząc gdzie idę, byle dalej zajść i uciec od tego co mnie z tyłu goni, oj, tak goni, że aż mnie skóra na plecach cierpnie, to piecze... Przypadkiem ja tu przyszedł i nie wytrzymał, taj do chaty zaszedł, ale mnie tu nie żyć... Zaraz wstanę, taj pójdę, bo grzechów dużo na świecie popełniłem, ażeby za nie żadnej pokuty nie było, nie możno tatku... ty sam powiedział i osądził że nie możno...»
Ku trzęsącej się nad beczką głowie, głowa starego także trząść się zaczęła. Zdawało się, że odpowiada, powtarza:
— Nie możno synku, nijak nie możno!
Nagle wyprostował się stary, lecz silny Mikuła, ogromną żylastą rękę po oczach przesunął i gwałtownym szeptem zaklął:
— To i zgiń, przepadnij, kiedy taki... Pfuj, maro z tamtego świata! jaka nieczysta siła ciebie po świecie wodzi? Zgiń, przepadnij! Szerokiemi plecami do izby się zwrócił, a do ściany twarzą tak ponurą i groźną, jak gromowa chmura.