Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary Mikuła znowu twarzą zwrócił się ku izbie i z wielkiemi dłońmi, o kolana opartemi siedział jak struna wyprostowany, zpod ciężkiej chmury zmarszczek na to co działo się u drzwi izby patrzący. U samych prawie drzwi izby sześciu mężczyzn otoczyło beczkę, nad którą przed kilku minutami wznosiła się sama jedna głowa przybyłego. Na czele gromadki, Aleksy w rozpiętym kożuchu, z zapalonym papierosem w ustach i głową butnie podniesioną do przybyłego przemawiał:
Inni mu wtórzyli.
— Paszport pokażcie... teraz bez paszportu nikomu nie można włóczyć się po świecie...
— Może ty Bóg wie kto — grubo i posępnie krzyknął bednarz — a my odpowiadać za to będziemy, że ciebie nie złapali...
— Może ty ten Bąk, którego za niewinną krew ludzką ścigają! — przenosząc głosem innych zawołał mądry Damian. Nie darmo nazywano go mądrym Damianem: on pierwszy przed chwilą, spojrzawszy na siedzącego za beczką gościa, nową jakby zagadkę Aleksemu i bednarzowi szepnął:
— Może to Bąk!
Zza beczki zerwał się człowiek groźny, z okiem rozbłysłem wściekłością ściganego zwierzęcia,