Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewno do jakiej chfabryki, bo najwięcej miemców do chfabryk idzie...
— Pan Miemiec? — cienkim głosem i z nadzwyczajną ciekawością zapytało piętnastoletnie chłopię.
— Ja nie Niemiec, ale z Niemiec idę... do fabryki idę, gdzie płócienka robią, bo słyszę zarobek dobry... a niedaleko ztąd, słyszę, koszary budują... może tam najmę się, bo i mularstwo znam... byle zarobić, byle żyć...
— Oj, to prawda! biednemu człowiekowi byle zarobić, byle żyć! — z głębokiem zrozumieniem potwierdziło parę głosów.
Krystyna postawiła na stole misę, pełną kartoflanej kaszy, szarej, od przymieszanego do niej maku, zastygłej i tak stwardniałej, że ją nożem krajać było trzeba. Położyła też przy misie nóż i spory kawał czarnego chleba. Kiedy chodziła po izbie, ruchy jej były poważne, twarz spokojna, a głowę ciągle dumnie trochę podnosiła. Może przewodniczące jej położenie w ludnej chacie, może zgodne pożycie z mężem i szczęśliwe macierzyństwo oblekały ją cechami powagi i osobistej godności. Była też grzeczną.
— Jedzcie, bądźcie łaskawi, — zapraszała gościa.
Długie, chude, czerwone jego ręce, pochwy-