Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciły najprzód chleb i do ust go podniosły, lecz niespokojne oczy zdawały się jeszcze czegoś szukać po stole.
— Nie gniewajcie się panie gospodarzu... ale zmarzłem jak kość... żeby można dostać kieliszeczek wódeczki... wódeczki!...
Żarłocznie chleb przeżuwając, znowu giestem wesołego kpiarza ręce zacierał.
— Czemu nie można? można! — spokojnie odrzekł gospodarz. — Krystyna, daj wódki!
Bednarz głowę znad roboty podniósł, oczy mu chciwie błysnęły. Krystyna, przyniosła butelkę i kieliszek z grubego, zielonawego szkła, który gospodarz w połowie napełnił i do ust go niosąc, ku gościowi głowę skłonił.
— Na zdrowie! — rzekł i wypił powoli, prawie po kropli.
Kiedy gość brał napełniony po brzegi kieliszek, grube palce jego drżały.
— Na szczęście! — odpowiedział i odrazu z chciwością sporą miarkę trunku w gardło sobie wlał.
Bednarz patrzył na starego i nieśmiało trochę po butelkę sięgał. Stary milczał. Bednarz więc wypił i butelkę ku bratu wyciągnął.
— Aleksy, piej!
Nie choczu, nie budu pici, żonka zabro-