Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

Kaljopa uważała.
Horreur! — odrzekła i ściślej jeszcze ogarnęła się swą suknią, gdy tymczasem Erata, wydobyła z kieszonki cienką chusteczkę do ust i nosa podniosła. Tak obie, jedna za drugą śpiesznie przeszły na drugą stronę wzgórza, gdzie w znacznem oddaleniu od powietrznej szarfy i upowitego w nią aniołka usiadły.
Wkrótce przybyła ku nim i trzecia ich towarzyszka, z licem tak rozjaśnionem, że odrazu poznać można było, iż powraca z ważną zdobyczą. Najdłużej na stanowisku wytrwała, lecz i niemałą korzyść odniosła. Zdala już, triumfująca, ku towarzyszkom wołała:
— Mam znowu noweletę, mam! Zrobiłam świetne studjum! Jak to dziecko śliniło płacząc, moje drogie, jak ono obrzydliwie śliniło! Tak a obrzydliwość, to już prawdziwa perła żywej, nagiej natury!…
— O, Melpomeno — jęknęła Erata — że też twój boski ogień dla samych tylko obrzydliwości płonie!
— Tak, jak twój dla wzniosłości, których nie widziało żadne oko i nie słyszało żadne ucho ludzkie! — odcięła się Melpomena. Po ustach Kaljopy ślizgał się tylko milczący uśmiech wyższości, a w powietrzu wysoko coś zachichotało, wyraźnie zachichotało i metalicznie zabrzęczało. Czy to Apollo nad pagórek zleciał i niewidzialny śmiał się tak, że aż mu w kołczanie brzęczały srebrne strzały?
Jednak Kaljopa zapytała:
— Cóż się stało z tem stworzeniem?… bo dzięki Bogu, okropny wrzask jego ustał.
Erata opowiedziała, że matka żniwiarka, wrzask