Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   393   —

trop, człowiek bezbrzeżnie kochający ludzi, wszystkich bez wyjątku ludzi upadłych, nawet i występnych; tak myślał także człowiek przedziwnie dobry, któremu każda łza bliźniego ukropem spadała na serce, któryby ciało i duszę swą spalił na stosie ofiarnym, zato aby z niczyjego już więcej oka żadna łza nie upadła.
Ale z drugiej strony powstał w nim myśliciel, znający do gruntu prawa rządzące bytem społeczeństw, i zobaczył przed sobą kartę przedwiecznego tego kontraktu, którym wszystkie żyjące na ziemi istoty ludzkie, związały się nierozerwalnym węzłem solidarności. Wina nie ukarana przypuszcza koniecznie niewinność zgnębioną; zbrodniarz nieubezwładniony, każe domyślać się ofiar nie obronionych. Oto jedna z przyczyn istnienia więzień i kar. Podstawą ich nie zemsta, ale sprawiedliwość. Hrabia ujrzał przed sobą niewinność zgnębioną w przeszłości winą Rycza, i ofiary, które nieobronione, paśćby mogły w przyszłości, gdyby on ubezwładnionym nie został. Sprawiedliwość zwyciężyła w nim litość. Podjął głowę i rzekł stanowczym głosem:
— Nie, Ryczu! wolność zwróconą ci być nie może... Nie jestem mocen zniszczyć przeszłości twojej, ani ręczyć przed społeczeństwem za twą przyszłość...