Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   394   —

Głos jego zadrżał, milczał chwilę potem dokończył. — Przebacz mi bracie! ale nie jestem w tej chwili pojedyńczym człowiekiem; jestem narzędziem społeczności pokrzywdzonej przez ciebie... Dopomina się ona abym cię jej oddał... muszę... powinienem...
Wyrzekłszy to postąpił ku drzwiom aby je otworzyć, gdy Rycz porwał się z ziemi, i obrócony do córki zawołał:
— Cóż ty? paniątko! królewno! hrabianko! nie masz litości nad ojcem? Widzsz że tarza się po ziemi jak robak, a nie otworzysz buzi aby prosić za nim! Toż ja tu do ciebie przyszedłem, i o niczem nie pamiętałem tylko o tem, że ty jesteś krew z mojej krwi, kość z moich kości!
Klara stała nieruchoma, jakby czucia pozbawiona, z oczami szeroko otwartemi i utkwionemi w ohydną twarz człowieka, który do niej przemawiał.
— Cóż tak wytrzeszczasz oczy? — krzyknął Rycz, — otwórz lepiej gębę i proś... bo ot zaraz skrępują mię postronkami, a potem piętnować będą na publicznym placu... i ciebie napiętnują także boś ty moja córka... Nikt nie zrobi tego abyś nie była moją córką... Prośże za mną! proś! proś!
Rzucił się ku niej. I znowu na twarzy jego zapanował wściekły gniew złoczyńcy zatwardziałego, ogarniętego przemożnym zachowawczym instyn-