Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

— Moje dziecko! jakże mogę wzbronić przystępu do siebie ludziom chciwym i obłudnym, nie zamykając zarazem drogi prawdziwie nieszczęśliwym i potrzebującym pomocy?
Krystyna spuściła głowę. — Tak, ojcze — rzekła, — kto jak ty oddał się w służbę ludzkości, musi częstokroć wstępować w nizkie, brudne jej zakąty, aby tam pośród śmiecia odszukiwać pereł. Toteż ile razy widzę jak troskliwie zbierasz te brzydkie pisma odrzucone na lewo, i wczytujesz się w nie z natężoną uwagą, jakbyś z nich pragnął przejrzeć do dnia istotę tych którzy je pisali, uwielbienie moje dla ciebie nie ma granic. Ale powiedz ojcze, czy nie myliłeś się nigdy ufając drobnemu światłu błyskającemu śród grubych ciemności, i czy nigdy nie spotkał cię zawód, gdyś podawał rękę pomocną tym o których myślałeś, że są zbłąkani, a którzy w istocie zgubionymi byli?
— Myliłem się często — ze smutną powagą odparł hrabia — i częste spotykały mię zawody. Nieraz rady i prośby moje natrafiały na serce przemienione w twardy głaz, a dobrodziejstwa świadczone przezemnie przyspieszały moralną zgubę tych, którzy z zawiązanemi oczami biegli po stoku przepaści. Ale bywało też i inaczej...
Oczy Krystyny zajaśniały.
— Bywało inaczej! — tak ojcze, wiem z teorji, że bywać może inaczej; mówi zresztą o tem serce mo-