Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

docznie płodami delikatnych dłoni i bogatej pomysłowości niewiast, które zamieszkiwały te progi; a każdemu kto na nie patrzył, wiedząc także o tem, iż w tychże progach zamieszkiwał „człowiek obarczony rodziną“, stawała znowu przed wyobraźnią karjatyda uformowana z człowieczego ciała, i dźwigająca znaczną ilość niewieścich postaci, które jadąc sobie wygodnie przez świat na cudzych plecach i karku, zabawiały się przyjemną i pożyteczną robotą wyrabiania papierowych strzępków, woskowych wisień, i włóczkowych, zupełnie nieprawdopodobnie wyglądających ptasząt. Tak tedy trzy te okna melancholicznie zwieszone nad błotnistą uliczkę, zdradzały niekłamaną pretensję do wykwintu i piękności, a wyglądały w samej rzeczy niesłychanie brzydko i ordynaryjnie. Co więcej: pomimo wszystkich tych ozdób, w jakie je ustrojono, wiał z nich chłód jakiś mrożący i oschłość, będące zazwyczaj nieodstępnym atrybutem nagromadzenia bezdusznych drobnostek, bez rzeczywistego wdzięku i rozsądnego sensu. Szyby w tych oknach całe były i przezroczyste, ale z za nich nie wyglądał ani jeden rosnący w doniczce świeży i prawdziwy kwiatek, nie zaśpiewała za niemi nigdy żadna żyjąca, nie włóczkowa ptaszyna. — Z innemi dwoma oknami działo się wcale inaczej. Tam w liczbie sześciu szyb, z jakich składało się z nich każde, dwie były nadwerężone i szramami poprze-