Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i drugie opuszczały się w dół festonami, które miały wielką pretensję do malowniczości, i w części tylko przykrywały story z grubego wykrochmalonego perkalu, wycięte w wielkie śpiczaste zęby, na których widok zdawało ci się, że słyszysz przenikający chrzęst piły. Wszystko to jednak było niczem w porównaniu z tem co znajdowało się poniżej, u samego dołu okien. Na pierwszy rzut oka niepodobnaby nawet stanowczo określić co oznaczała ta pstrokata masa czegoś, co tam leżało, z czego była ona złożona, i ku czemu mianowicie służyła. Po bliższem dopiero przyjrzeniu się, można było mniej więcej rozpoznać rozpostartą pomiędzy podwójnemi szybami grubą warstwę w drobniutkie strzępki pociętego cienkiego papieru najrozmaitszych kolorów; a wszystko razem nastrzępione i sterczące różnemi fantastycznemi gzygzakami, podobne było do wysuszonego, różnokolorowego siana. Z tego siana dopiero wyrastały prawdziwe cuda. Były tam gałązki na drucikach z zielonej włóczki wyrabiane, mech sztuczny sporządzony z kawałków zielonej materji, oderwanych zapewne od znoszonej sukni; jakieś trąbki papierowe naśladujące rogi obfitości, i jakieś jagody czerwone z pomalowanego wosku, jakieś ptaszki z włóczki i papieru, którym podobnych daremnieby kto chciał szukać w państwie przyrody i zbiorach zoologicznych. Wszystkie te cudowności były wi-