Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rewirowy! stojąc na progu krzyknął donośnym głosem, rewirowy!
— A czego pan życzy sobie? ozwał się głos z ulicy.
Żółta blacha błysnęła na piersi człowieka, który stanął na chodniku pod strugą światła buchającego ze sklepu.
— Tam, rzekł kupiec dysząc z gniewu i palcem wskazując ulicę, tam pobiegła kobieta, która przed minutą ukradła w sklepie trzy ruble!
— A w którą stronę pobiegła?
— W tamtą, rzekł przechodzień jakiś, który słyszał słowa kupca, zatrzymał się przed sklepem i wskazywał w stronę Nowego Świata. Spotkałem ją, cała w czerni, leciała jak szalona nic nie widząc przed sobą, myślałem, że waryatka!
— Trzeba ją schwytać! mówił kupiec do rewirowego.
— Naturalnie, proszę pana! zawołał człowiek z żółtą blachą, poskoczył naprzód i krzyknął donośnie:
— Hej! ludzie! łapajcie! tam, ku Nowemu Światu pobiegła złodziejka!
Drzwi sklepu zamknęły się, młody pan z uśmiechem wymawiał kupcowi, że dla tak małej straty jego tyle sobie zadał kłopotu.