Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samej siebie, długim szeregiem przenoszonych upokorzeń i po tylekroć przyjmowaną jałmużną. Nie było dla niej nakoniec nadziei zwycięstwa, bo nie była ona przytomną, bo ciało jej paliła gorączka, z głodu, zimna, bezsenności, łez i rozpaczy powstała, a ducha porwały i oplątały ciemne furye z dna jej wzburzonej istoty wylęgłe.
Nagle kobieta uczyniła szybki ruch ręką; jeden z papierków zniknął z marmurowej płyty, zarazem drzwi szklanne otworzyły się i zamknęły z gwałtownym trzaskiem.
Na ten silny i niespodziewany odgłos dwaj ludzie w głębi sklepu zajęci wybieraniem grup mitologicznych, odwrócili twarze.
— Co to było? zapytał pan kupujący.
Kupiec poskoczył na środek sklepu.
— To ta kobieta tak nagle wybiegła! zawołał, pewno ukradła cokolwiek.
Młody pan zbliżył się także ku drzwiom.
— W istocie, rzekł z uśmiechem spoglądając na marmurową płytę, ukradła mi trzyrublową asygnatę.
— Jedną tylko miałem taką a teraz niema jej tu...
— Ach, niegodziwa żebraczka! krzyknął kupiec, jakto? w moim sklepie kradzież? tuż pod memi oczami? ach, bezczelna!
Przyskoczył do drzwi i otworzył je na oścież.