Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dźwięki, które dziś przez kilka godzin wychodziły z jej ust i piersi. Idący zaś obok niej wicehrabia, z postawą rycerza pełnego czci dla swojej damy, wzrokiem i cichemi słowy mówił jej wszystko, czem miłość, przelotna zapewne, lecz w tej chwili gwałtowna, natchnąć mogła potomka trubadurów.




Przed rzęsiście oświetlonym podjazdem hotelowym wysiadła z karety sama jedna. Jej dobra sława kobieca była dotąd białą jak łabędź i nikt w tej późnej już godzinie wieczornej nie ośmielił się towarzyszyć jej do domu. Sama jedna weszła do hotelowego saloniku, obficie oświetlonego i pełnego banalnych, choć kosztownych pluszów, kobierców, pozłot. U drzwi spotkała ją Francuzka, wpół panna służąca, w pół towarzyszka; w zacisznym kątku pokoju snop świec w wysokim świeczniku palił się pośród małego stołu, nakrytego do wieczerzy. Ale Anja Lind, na wzmiankę o jedzeniu, odpowiedziała: potem! potem! i kilku słowy odprawiła towarzyszkę. Widok tej istoty obojętnej, banalnej i obcej, był jej teraz nieznośnym, a nietylko głodu i potrzeby spoczynku, lecz samego istnienia ciała swego nie czuła, tak była uskrzydloną i wrzącą mnóstwem wrażeń i uczuć. Osunęła się zrazu na sprzęt nizki i wygodny, przymknęła oczy, wyciągnęła na sukni splecione ręce, lecz była tak rozegzaltowaną i wzburzoną, że ramiona jej wyprężały się jak struny, powieki podnosiły się przemocą i cała istota ze wstrętem wydzierała się ze stanu nieruchomości. Wstała więc i zaczęła szybko przebiegać salonik. W gło-