Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie jej wrzał chaos słów wielojęzycznych, ale nie było żadnej stałej myśli. Czuła tylko, że noc jest rzeczą natrętną i nieznośną. Po co Bóg stworzył noce, które przerywają szereg rajskich dni i rozłączają ludzi, pragnących być zawsze z sobą? Przed kwadransem rozstała się z Raulem i już pragnęła widzieć go znowu. Pragnęła też znowu śpiewać jeszcze, wiecznie śpiewać, czarem sztuki i swoim zaklinać ludzi w płomienie, czołgające się u skraju jej sukni. Żadnej myśli, rozwagi, żadnego wątpienia i przewidywania w niej nie było; nic w niej nie było, oprócz dwóch uczuć: tryumfu i miłości, które w artystycznej jej naturze nabrały takich ostrzy i tak głęboko się w niej zanurzyły, że dotykały każdego nerwu i wstrząsały każdym jej atomem. Uszczęśliwienie jej dosięgło tego szczytu, na którym spotyka się z męką. Lecz jeżeli to, czego doświadczała, przez siłę naprężenia swego stawało się męką, Anja Lind wolałaby umrzeć, niżeli żyć bez niej. Wolałaby umrzeć, niżeli mieć jutro inne niż te, które ją przejmowało dreszczami szalonej nadziei i żądzy... Jutro będzie tu dokoła niej mnóstwo ludzi; tłum, gwar, jej śpiew, ich zachwyty, słowa, uwielbienie... nadewszystko... on! Raul! wejdzie tu jutro... Nie, wpierw niż on, jak od kilku dni bywało, wejdą tu kwiaty od niego... Pierwsze: dzień dobry! — powiedzą jej kwiaty od niego!
Obejrzała się, ze stojącego na konsoli wazonu; wyjęła bukiet przepysznych goździków, w atłasowej ich gęstwinie i silnym zapachu twarz zanurzyła i szeptała:
— Jutro! jutro! jutro!