Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzicielskiem łonem i którego sztuczne młoty rozbić nie mogą, bo w nieśmiertelnej swojej pracowni ukuła je natura; a zarazem w serca ich, z otaczających rzeczy świeżych i czystych, spłynęła taka świeżość i czystość, że doznali uczucia nowego dzieciństwa. Było im tak, jakby nie grzeszyli, ani cierpieli nigdy, ani patrzyli na winy i smutek świata Matka-ziemia zdjęła im z bark brzemię życia, szepcąc: spocznijcie! Jezioro wspomnień, burzliwe i mętne, z serc ich przelało się w morze natury; dusze więdnące odetchnęły chwilowem, lecz zupełnem zapomnieniem o wszystkiem, co występne, bolące i marne. Takie chwile nie gładzą win i nie goją ran człowieka, lecz na długo stają u jego boku, jako strażnicy przed winami i lekarze bólów. Ci ludzie tak wiele myśleli, że gdy przerwało się w ich mózgu pracowicie snujące się pasmo, mózg doznał rozkoszy spoczynku. Liczne potrzeby ciał i duchów, rozkazujące myśleć, troszczyć się, zabiegać, usunęły się w dal nieprzejrzaną: więc ciała i duchy niczego nie pragnęły, tylko oddychać, patrzeć, słuchać i czuć, — czuć i dziękować Bogu, że stworzył piękność, niewinność i ciszę; ziemi, że się stała posłusznem Jego narzędziem.
— Jakbym się wczoraj na świat urodził! — zawołał siwy mężczyzna.
— A ja — przywtórzył młodszy — gdyby nie wstyd, latałbym z dziećmi po łące, jak dziecko!
— Nie wstydź się i lataj, bylebyś po drodze