Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzewa jakiego nie przewrócił! — wybuchnął śmiech jednej z młodych kobiet.
Dziewczęta na wyścigi układały bukiety i wiązały wianki, chłopcy wywoływali z gaju figlarne, lub smętne echa; siwa kobieta opowiadała o swawolach i figlach swoich lat dziecinnych, a wnuki jej biegły od krańca łąki z krzykiem i na wyścigi. Gdy były już blizko, chłopak rozpostarł ramiona na spotkanie ramion ojcowskich, a dziewczynki deszczem niezapominajek osypały matkę.
Wtem, tuż za niemi, ozwał się głosik dziecinny, dźwięczny, wesoły:
— Panowie! Może poziomki kupicie, panowie.
Obejrzeli się. Na skraju paprociowych zarośli, pomiędzy olchami, stało pacholę wysmukłe, zgrabne, w siwej świtce, w skórzanem obówiu, z mnóstwem jasnych włosów nad różowem owalem twarzy. U szyi miał czerwoną tasiemkę, związującą koszulę, a w śniadem, spuszczonem ręku dzbanek z błyszczącą polewą, napełniony poziomkami. Mógł mieć lat trzynaście. Duże, piwne oczy ciekawie i śmiało przesuwały się po twarzach otaczających, a dźwięczny, wesoły głos powtórzył:
— Poziomki, panowie! Może kupicie poziomki?
Chłopskie dziecko! Tego im tylko brakowało! Starszym przypomniało się naraz mnóstwo rzeczy i uczuli to tajemnicze drgnienie pokrewieństwa, które w jednym słonecznym systemie gwiazdę z gwiazdą, a na jednym zagonie kłos z kłosem łączy. Z innych znowu przyczyn pochodziła uciecha