Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodniki, koniczyny, wyczki, rdesty, ziemne bluszczyki, — maleństwa strzępiaste, gwiaździste, ząbkowane, pierzaste, nad któremi bujały bronzowe pióropusze mietlic i srebrne puchy okwitłych sasanek, wodnianka rozwijała szlaki białego atłasu, przytulie opuszczały na ziemię zwoje śnieżnych i żółtych koronek. A olszynka, podszyta leszczyną i paprociami, świecącemi w leśnym zmroku zielenią szmaragdową, pnie miała pozłocone od słońca, a gałęzie zaludnione świegocącem na zabój ptactwem. Szczygły tam śpiewały, świegotały wróble, czyżyki i pliszki, gwizdały wilgi, od zapalczywego ćwierkania aż zanosiły się czeczotki, czasem odezwało się drżące gruchanie gołębi, czasem spóźniony słowik rzucał w powietrze przenikliwą nutę, próbował głośnego trelu i milkł, a wtedy tryumfująca kukułka tęsknem wołaniem i filuternym uśmiechem napełniała łąkę aż ku skrajom, u których leżał łan żyta szeroki, złoty, wierzbami, gruszami, dzikimi krzakami ciemno centkowany.
Dzieci odleciały daleko i opadły na trawę tam, gdzie kępa niezapominajek wydawała się kawałkiem spadłego na ziemię nieba. Młodzi i dorastający, pośród których bielały włosy starej kobiety i starszego jeszcze nad nią mężczyzny, zasiedli albo legli na wonnem posłaniu, u stóp olszyny. Wtedy, jak dobywające się z pod płaszcza ramiona macierzyńskie, dobyły się z ziemi jej magnesy i wzięły ich w objęcia. Uczuli się spojonymi z ziemią tem ogniwem, które płód wszelki łączy z ro-