Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby panna Róża do niej przyszła, bo chce wiosenne suknie dać do roboty, a sama przyjechać nie może, trochę niezdrową będąc. Panna Róża zaraz poszła i przyniosła na początek fular francuski, bardzo ładny i drogi.
— Prosiła — mówi do mnie panna Róża — aby suknia była za tydzień; dla przymierzenia zaś sama przyjdzie.
— A kiedyż chora — mówię.
— E! — śmieje się panna Róża... jej choroba lepsza, niż nasze zdrowie. Zobaczy pani, jak ona wygląda!
I prawda. Kiedy dziś z karety wyskoczyła i tu wbiegła, myślałam, że to sama wiosna przez drzwi wlatuje. Zdaleka widział ją pan nieraz, ale trzeba ją znać tak, jak ja ją znam, aby osądzić, co to jest za cudowne wyglądanie! Przecież ma 30 lat, albo i 31, wiem o tem dobrze, a któżby dał jej więcej nad 18, no... najwyżej 20? Czoło gładziuteńkie, jak u młodej dziewczyny, usta ponsowe, oczy błyszczące. I wszystko u niej takie foremne, giętkie, młodziutkie, jakby jej nigdy nic ani ukłóło, ani uszczypnęło, ani zmroziło, ani upiekło. A przecież, proszę pana, tego kłócia, szczypania, mrożenia i pieczenia tyle na świecie, że jak tu, zdaje się, wykręcić się od nich? Wykręciła się i, trzydziestkę minąwszy, osiemnastoletnią pozostała. Na wiosnę jeszcze kolorów, blasku oka i żywości ruchów jej przybyło, tak, że kiedy błękitny fular w różnokolorowe desenie do przymierzenia włożyła