Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i w pracowni przed lustrem stanęła, wszystkie moje panny aż ręce poskładały i rozdziawiły usta. Bardzo była zadowoloną z sukni, śmiała się i gadała.
— Duszeczko, jak ty ślicznie tę suknię zrobiłaś! Jak doskonale stanik siedzi.
Ale za małe było dla niej lustro, co wisiało w pracowni, istotnie za małe, bo tak jest wysmukła; więc ją do tego oto pokoju przed to stojące zwierciadło przyprowadziłam, ażeby już dobrze od stóp do głów obejrzeć siebie mogła. Oglądała się też dobre kilka minut, chwaliła stanik, mówiła, że mąż będzie ją w tej sukni bardzo lubił, bo faworytalnym jego kolorem jest błękitny, a wykręcała się przytem na wszystkie strony, figurę swoją oglądała, włosy poprawiała, bransoletami dzwoniła, kolczykami błyskała... raptem podniosła troszkę oczy i wypadkiem na odbity w zwierciadle ten portret spojrzała. Widzę ja to i myślę sobie: pozna ona ten portret, który niegdyś tak lubiła, czy nie pozna? Widzę: patrzy ciągle, ręce opuściła, o sukni zapomniała. Troszkę jakby pobladła, usta jej otworzyły się, potem rękę, jak długa, ku górze aż wyprężając, na portret pokazała i wymówiła „Pan Stefan”! Po cichu to wymówiła, jak przez sen, bardzo już zbladła, i usta jej drżeć zaczęły.
— Co pani?... — zaczęłam pytać się, ale nie skończyłam, bo ona oczu, które otwierały się coraz szerzej, z odbijającego się w lustrze portretu nie