Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysmakami. Daremnie broniłam się, gniewałam, prosiłam, aby tego nie robiła; naładowała mi mnóstwo pomarańcz, cukierków, ciastek, poczem znowu wycałowawszy mnie, do gości pobiegła, ale w progu sali jadalnej spotkała się z małą córeczką, którą, gdy na ręce wzięła, obie szczebiotać do siebie zaczęły. Ja zaś stałam, tego ich szczebiotania słuchałam, cościś nogi do ziemi mnie przykuło i w oczach czułam szpilki. Kiedy przez sienie czarnego wejścia przechodziłam, znowu za jakąś ścianą, czy z za jakichś drzwi, jak wiatr z podwórza, buchnęło na mnie z tego mieszkania: cha, cha, cha! cha, cha, cha! Do domu wróciwszy długo myślałam: a-a a-a! a-a-a-a! hm, hm! i w oczach miałam szpilki, ale potem pomyślałam sobie: a no! machnąłem ręką i poszłam kompresy choremu mojemu malcowi do nogi przykładać.
Potem ze trzy miesiące nie widziałam już jej wcale. Panna Róża chodziła do niej z sukniami, które była zadysponowała; ona zaś za każdym razem mówiła pannie Róży, że niegrzeczną i niedobrą jestem, gdy sama do niej przychodzę, ale że ona nie gniewa się i najpewniej, najpewniej do mnie którego dnia na długą gawędę przyjedzie. Nie przyjechała, a gdy wszystkie stroje były już zrobione i odniesione, znowu przestałam o niej wiedzieć i słyszeć. Nic dziwnego! Cóż ja wobec niej? Przytem — siteczko!
Dopiero przed kilku dniami, kiedy ciepło na świecie robić się zaczęło, przysłała lokaja z prośbą