Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   85   —

zapalczywszyh rozmachów ramion, coraz szybciej poruszały się w rękach bagnety.
Wysmukły młodzieniec stał wśród tej groźnej wrzawy nieruchomy, z bezbronnemi ramionami skrzyżowanemi na wątłej piersi, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Trochę płowych włosów spadło mu na pobladłe czoło i kropla krwi wystąpiła na cienką wargę, wśród męki przygryzioną. Na mękę tę składały się uczucia rozmaite. Oczy gorzały mu z pod spuszczonych powiek gniewem tem krwawszym, że niemym, bo do milczenia zmuszonym przez własną niemoc i bezbronność. Wzamian, dwie wciąż ku niemu przeciskające się i wciąż przez żołnierzy odpychane kobiety były całe trwogą, tą trwogą szaloną, która oczy rozszerza, wszystką krew rzuca do serca, nogi wprawia w drżenie.
Gdy coraz zwężało się i zaciemniało otaczające młodzieńca koło żołnierzy i bagnetów, siwa kobieta w czarnej sukni z wysiłkiem nadludzkim przedarła się ku synowi i, odpychana, ramionami objąć go nie mogąc, roztaczała je za nim, jak drżące skrzydła, które to opadały, grubijańskim pchnięciem w dół strącane, to podnosiły się znowu, gdy usta targane konwulsją postrachu wyszeptywały jedno tylko, wciąż jedno słowo. — Zmiłujcie się! Zmiłujcie się! Zmiłujcie się!
Nagle, przeraźliwym głosem krzyknęła.
— Zabijają!
Bo kilka naraz bagnetów już ostrzami oparło się o pierś i skrzyżowane ramiona młodzieńca.
Lecz w tejże chwili, piękna dziewczyna, w bia-