Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   86   —

łej, porannej odzieży, wysoka i silna, przedarła się przez las uzbrojonych ramion i obu rękoma chwytając mordercze bronie, usiłowała od piersi brata je usuwać. Nie zdołałaby tego dokonać, lecz rozsypały się jej od głowy do kolan, niedbale przedtem zwinięte włosy złote, i z szerokich rękawów odzieży wychyliły się przedramiona, jak alabaster białe.
Kilka grubych głosów śmiać się i wołać zaczęło.
Ech, krasotka! Bieleńkaja! Prelest' kakaja! Pagodi! Dostanie się i tobie! Atstupiś, a to pocełuju!
Wtedy stało się coś nadzwyczajnego. Siwa kobieta w czarnej sukni jak ptak zleciała z ganku i leciała przez dziedziniec ku ogrodowi, z rozpostartemi ramionami, z twarzą jak chusta białą, z jednostajnem wciąż, ustawicznem, coraz głośniejszem wołaniem.
— Gdzie kapitan? Gdzie kapitan! Przed tem krzyczącem widmem rozstępowały się lub uchylały z drogi gromady pijanych ludzi, aż u wejścia do ogrodu przed dwoma nadchodzącymi oficerami stanęło i ze splecionemi u piersi rękoma powtarzać zaczęło po wiele razy, nieskończenie.
— Panie kapitanie! Moje dzieci! Moje dzieci!
Teraz i oni już zdala dostrzegli. Rozpalone od trunku i wzburzonych namiętności twarze żołnierzy, ostrza bagnetów ze wszech stron skierowane ku opartemu o słup ganku młodzieńcowi, piękna dziewczyna, cała w splątanych, złotych włosach,