Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   32   —

nich zaszła. Wydawali się wzrostem wyżsi i wyrazem więcej męzcy, niż przedtem. Postawy i poruszenia ich nabrały energji i prostoty, oczy stałego i silnego blasku. Strzelb przy sobie nie mieli; tylko u pasów pobłyskiwały pochwy, kryjące w sobie różną, krótką broń.
Był tam ze swym rzymskim profilem twarzy i wzrostem wszystkie inne przenoszącym, Scypjonem czasem zwany Feliks Jagmin, był Rodowicki, szafirową konfederatkę z fantazją u boku trzymający, był demokrata ów zacięty, świeży ex-student Florenty, byli Artur i Henryk Ronieccy, synowie ojca, który za Białego ogłoszony, przez to znielubiony, teraz dwóch synów miał w partji; mały Tarłowski, dziwny chłopak, biały i różowy, jak panienka, botanista uczony, a z dobrej woli nauczyciel dzieci chłopskich w poblizkim miasteczku; dwaj młodzi medycy, którzy w partji funkcje lekarzy obozowych pełnić mieli; i inni jeszcze, dobrze znani, blizcy...
Rozmawiali z sobą głosami przytłumionemi. Można było dosłyszeć słowa:
— To niepodobna! to stać się nie może.
— Pójdźmy! przedstawmy! powiedzmy zdania nasze!
— Od tego rozpoczynać? nigdy! Byłoby to dla nas wstydem...
— Fałszywym krokiem względem ludu...
— Kimkolwiek jest, człowiek ten pochodzi z tutejszego ludu, na tej ziemi się urodził.
I wiele innych zdań oderwanych, z których nie-