Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   261   —

w nieruchomości kamiennej, żadnem słowem, żadnym ruchem jej nie przerywając.
Co przez te ostatnie dni i noce przeniosła, trochę opowiadały o tem policzki jej przychudłe i obwisłe, powieki nabrzmiałe i zaczerwienione, czoło głęboko zorane, ale wszystkiego opowiedzieć nie mogły.
Ach, te dni i te noce, kiedy Janek i Olek zniknęli i Teleżuk kędyś przepadł, kiedy o bitwie i o Julku nie było wieści żadnej, kiedy godzinami całemi biegała, dokąd tylko mogła, w poszukiwaniu synów zaginionych, kiedy po wiadomości o synu zagrożonym, sama sobie powożąc, jeździła do Orszaka i w domu go nie znalazłszy, bez wiadomości powróciła.
Teraz, słuchając opowiadania Teleżuka, końcami palców, ruchem prędkim, ciągłym skubała, poszarpywała fałdę swojej szorstkiej spódnicy. Wzrok miała na opowiadającego podniesiony i usta nieco rozwarte.
Teleżuk po chwilowem milczeniu rzekł jeszcze.
— Jedźcie, pani, do miasta. Was może do naczalstwa dopuszczą... Was może posłuchają... wam może oddadzą...
Trzęsącemi się wargami wyszeptała:
— Także historja!
I nagle ruchem żywym podniosła się z ławy.
— Tak! tak! Jechać trzeba. Robaki moje ratować... Zaraz, zaraz... Żeby tylko czegokolwiek o Julku się dowiedzieć!... Ale to nic! Tam dowiem się pewnie. Mój Teleżuku! parę koni do bryczki...