Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   224   —

na zawsze! Ale te inne pozostały przy niej i ona zobaczyć je musi, zaraz, natychmiast, spojrzeć na nie, popatrzeć na nie musi. Zdawało się jej, że umrze! albo nie wiedzieć, co się z nią stanie, jeżeli zaraz, natychmiast, nie ujrzy, ne przekona się, że są zdrowi i cali, że są przy niej, że je posiada...
Wypadła z izdebki swojej wprost do tej, w której zazwyczaj sypiali i uczyli się Janek i Olek.
— A toż co? — krzyknęła.
Małe łóżka chłopców, w których było im już od dość dawna trochę za krótko i trochę za ciasno, puste były. Pościele nawet z nich zniknęły... P. Teresa w mgnieniu oka znalazła się w kuchni.
— Teleżukowa! — zawołała — gdzie są chłopcy? Dlaczego pościeli ich...
Chłopka w czerwonym, okrągłym czepku na głowie, szyła przy świetle małej lampki, podniosła z nad roboty okrągłą, dobroduszną twarz i wesoło odpowiedziała.
— Ot, powyciągali sobie sienniki do ogrodu i pod lipą spać się pokładli. Nocka ciepła; nic im to nie zaszkodzi.
Ależ naturalnie! Cóż im może zaszkodzić, że noc prześpią pod gwiaździstem niebem, w przeczystem powietrzu ogrodu? Alboż jedną noc tak przespali? I, zdaje się, że w ogrodzie tym nie ma jednego takiego drzewa, u którego stóp nie próbowaliby w ciągu dzieciństwa swego urządzać podobnych noclegów. Ale p. Teresa musiała ich zobaczyć, musiała koniecznie wieczoru tego na nich śpiących, czy czuwających, popatrzeć. Wyszła tedy do ogro-