czołem, wyszarpania z niej rękoma garści piasku, czy trawy. Doświadczała już była tego razy parę niegdyś, niegdyś w dawnych swoich bólach serdecznych; potem, gdy ze śmiercią tego, który jej sprawiał bóle serdeczne, przeminęły, i to ją opuściło, a teraz znowu... Ach! z ramionami rozkrzyżowanemi na ziemię paść i czołem o nią bić... Ale nie! Nie uczyni tego! Mężną musi być i rozsądną... Jeszcze przecież nic takiego... jeszcze Julek żywy i zdrowy kędyś tam do Dziatkowicz jedzie... jeszcze może Bóg tarczą obrony swej... Ach tak! padnie na ziemie i czołem o ziemię uderzy, ale... przed Bogiem, przed Chrystusem na krzyżu...
Znów biedz zaczęła, do domu wbiegła, parę izb przebiegła i w swojej izdebce przed zawieszonym na ścianie krucyfiksem starym, który pamiątką po dziadku jej był, zrazu na klęczki, a potem z ramionami rozkrzyżowanemi, jak długa, na ziemię upadła.
Gwiazdy na niebie świeciły, kilka złotych oczu przez małe okno patrzało na ciemną postać kobiecą, rozciągniętą na ziemi przed bielejącą na czarnym krzyżu postacią Chrystusa. W głębokim zmroku izdebki rozchodził się szmer modlitwy półgłośnej, żarliwej, jak powiewami wichru, westchnieniami przerywanej, aż nagle umilkł.
Pani Teresa przestała się modlić, podniosła z nad ziemi głowę, uklękła, podniosła się z klęczek, powstała i szybko, jak wiatr, z izdebki wypadła. Gdy mówiła i wołała: Chryste, zmiłuj się! — uczuła nagle ogromne, ogromne pragnienie ujrzenia innych swoich dzieci. Tamten odjechał, o Chryste! może
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/233
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 223 —