Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   211   —

Tak wyrzekł chłopak o szczupłej, smagłej wrażliwej twarzy i wysmukłym, wybujałym wzroście. Sposępniał przytem, schmurzył się, zmarszczyło mu się czoło pod gęstwiną krótko ostrzyżonych włosów. Olek blisko przy nim na trawie usiadł, ramię na szyję mu zarzucił i pocieszał.
— Ja z tobą! My razem... nietylko bracia, ale i przyjaciele... nieprawdaż, Janek!
— Tak, tak, Olku! — ożywił się i rozpromienił Janek — na walkę, na czyn mężny, choćby na śmierć razem, ale nie hańbę, nie na hultajskie życie i gnicie, wtedy, gdy inni...
Pan Gustaw tymczasem, po skończonej rozmowie z Julkiem, witał na małym ganku domu p. Teresę i jej córkę. Ździwiła się śliczna Inka na widok zamyślonej i milczącej twarzy sąsiada, zawsze wesołego, mównego i przez głowę jej zaraz przemknęła myśl: brzydko dziś uczesałam się i w tym kołnierzyku nie bardzo mi do twarzy, dlatego pewno taki obojętny... Ale p. Teresa zupełnie innej przyczynie zmianę w p. Gustawie zaszłą przypisać musiała, bo jakby nogi posłuszeństwa jej odmówiły, ciężko na ławce usiadła i daremnie drżenie głosu pohamować usiłując, gościa, aby koniom do stajni odejść pozwolił i do obiadu z nimi zasiadł, prosić zaczęła. Ale on, bardzo czegoś roztargniony i do rozmowy nieusposobiony, brakiem czasu wymawiając się, już chciał ją żegnać.
— Także pośpiech! — wesołej swej rubaszności probując, zawołała, lecz nie udała się rubaszność ani wesołość i już tylko zgniecionym jakby głosem