Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   210   —

— Czego nie wiem?
— A tego, dokąd pójdą.
Zerwał się na równe nogi Janek.
— A tyś słyszał? wiesz? dokądże? dokąd?
— Aha! A scyzoryk, ten nowy od Julka, oddasz mi, to powiem...
Janek do kieszeni sięgnął, i bohaterskim ruchem przedmiot żądany bratu oddając, tonem wzgardliwej nieco wyższości, rzekł:
— Masz i mów.
Wtedy Olek ku samemu uchu jego nachylony, szepnął.
— Do lasów horeckich...
I w tejże chwili zakłopotał się czegoś, czy zawstydził.
— Ale ten scyzoryk, zaczął, to weź go sobie, Janku, napowrót... ja tylko żartowałem... ja nie sprzedawczyk, ani już taki chciwiec z pod ciemnej gwiazdy...
Na płacz mu się prawie zebrało.
— Mazgaj jesteś i tyle, odparł Janek, ten scyzoryk i bez tego jużbym ci dziś darował. My teraz inne scyzoryki mamy, prawda? Ot, pogadajmy, jak zrobić, żeby cel nasz osiągnąć. Cel nasz wielki i w tem tylko bieda, że my jesteśmy mali... Mali! powtórzył i zaśmiał się z ironją.
— Ehe! dodał Olek. Można być małym, a odwagę mieć większą, niż u jednego z wielkich. Ale oni tego nigdy nie zrozumieją...
— Oni nas nie rozumieją i nigdy zrozumieć nie będą mogli! My dla nich robaki... niewolniki...