Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   208   —

— Ha, ha, ha! Mamci do pełnego romansu Janka i Olka już zabrakło!
Do sióstr malutkich zwrócił się.
— Niech robaczki polecą, chłopców wyszukają i tu przyprowadzą...
— A pewno! pewno! — rajsko śmiała się pani Teresa; — cóż to oni gorszego od was? Co gorszego?
Robaczki już z okna ku ziemi swoje nagie, długie ogorzałe nożęta spuszczały, aby na wyszukanie braci lecieć, gdy z drugiej strony domu, na dziedzińcu rozległ się turkot zajeżdżającej przed ganek bryczki: Inka drgnęła.
— Pan Gustaw przyjechał!
— Skąd wiesz, że to pan Gustaw?
— Wczoraj widziałam go...
Julek nagle śmiać się przestał.
— Tak, mamo; to on być musi... wczoraj już spodziewałem się...
Odbiegł na spotkanie gościa, odbiegła włosów swych dłońmi dotykając i do sąsiedniej izby wśliznęła się Inka, robaczki w zieleni ogrodu zniknęły, a pani Teresa przez parę minut sama jedna stała jeszcze u otwartego okna, jak skamieniała, jak ze snu rajskiego obudzona do rzeczywistości strasznej... Przestrach spędził z jej twarzy gorące przez chwilę rumieńce; bólem skrzywiły się usta, rajsko przed chwilą roześmiane.
Pan setnik przyjechał...
I zaraz po wyskoczeniu z bryczki Julka pod ramię wziąwszy, do ogrodu z nim poszedł. Tam,