Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

goś szukając i we wszystkich stronach upatrując, gdy na rękawie swojej siermiężki uczuł czyjąś rękę i zaraz mu przed oczami błysnął czarny warkocz czerwonymi jarzębinami przetykany.
— Popłyniem!
— Popłyniem!
— Ale sami... we dwoje... moja droga pani... moja złota! swoim czółenkiem... własnym, tym samym, które nas do Mogiły zawiozło.
— Dobrze!
Czółno to stało u stóp Anzelmowej zagrody, w gęstwinie oczeretów ukryte, i Jan tylko wiedział, gdzie je znaleźć można. Więc ku Anzelmowej zagrodzie oboje pobiegli, dla pośpiechu płot przeskoczyli w tym samym prawie miejscu, w którym go tak często Elżusia i Antolka przeskakiwały, a po paru minutach byli już pod lipami. Tu w miejscu jednym gałęzie zwieszały się tak nisko, że Justyna, aby pod nimi przebiec, pochylić się musiała. Jan pochylił się także i pod tym ciemnym sklepieniem rękę, która nad zroszoną trawą białą suknię unosiła, pochwycił, do ust poniósł i już jej więcej z dłoni nie wypuścił. Dłoń w dłoni z wysokiej góry ku przybrzeżnym oczeretom biegli i ani zauważyli, że za sobą pozostawiali dwoje ludzi pod lipami na trawie siedzących i tak przyciszoną rozmową zajętych, że na przebiegającą w pobliżu parę ze swej strony także uwagi nie zwrócili.
Byli to Anzelm i Marta. Jakim sposobem i gdzie spotkali się w tłumie po raz drugi? Powiedzieć by to mogły te stare wspomnienia, które ich ku sobie pociągnęły. Ale tłum prędko opuścili i od dawna już oboje znajdowali się w Anzelmowej zagrodzie, której dom, drzewa, ule Marta ciekawie i długo oglądała, jedne chwaląc, drugie krytykując, a kiedy niekiedy dawnemu przyjacielowi z doświadczenia zaczerpniętych rad udzielając. Odkąd ściemniało, siedzieli pod lipami na trawie wspólnie z żółtym Mucykiem, który u nóg swego pana roz-