Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnięty leżał, i zdawało się im, że wszystko już sobie powiedzieli, co do powiedzenia mieć mogli. Więc zamilkli, oboje w postawach jednostajnych, policzki na dłoniach opierając. Po kilku minutach przecież na bladych wargach Anzelma, pod siwiejącym wąsem uśmiech drżeć zaczął. Z tym uśmiechem, powolnym sposobem swoim mówił:
— Czy panna Marta pamięta, jak pierwszy raz na zaproszenie panów Korczyńskich do Korczyna przyszedłszy i na panią spojrzawszy gawronem z otwartą gębą stanąłem, aż wszyscy śmiać się ze mnie zaczęli?
Ona z cicha zachichotała:
— Czemuż bym pamiętać tego nie miała? Ale dlaczego wtedy pan Anzelm tak skołowaciał?
— Ślicznoscią figury i ognistością oczów pani zadziwiony i oślepiony zostałem...
— Tak, tak to kiedyś było! — głową z wysokim grzebieniem trzęsąc szepnęła stara panna.
— Tak, tak to było! — potwierdził Anzelm.
Potem ona przemówiła pierwsza:
— A pamięta pan Anzelm, ile to gości zbierało się wtenczas w Korczynie? jakie to oni plany układali sobie, jakie sprzeczki zawodzili... jakie nadzieje mieli?...
— Jak nieboszczyk pan Andrzej wszystkim przewodził, a nasz Jerzy nie jeden raz z narażeniem się poradą i pomocą jemu służył?
— A tak, tak to było! Wieczny smutek! — szepnęła.
— Wieczne odpoczywanie racz im dać, sprawiedliwy Boże! — baranią czapkę nad głowę podnosząc wtórował Anzelm.
Po paru minutach ona przemówiła znowu:
— A pan Anzelm pamięta, że to ja panu karmazynową czapeczkę uszyłam i otoczyłam ją siwym barankiem?
— A pani pamięta, czyja to rączka mnie na pagórku piaszczystym poświęcony medalik na szyi zawieszała?