Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

insze wcale słońce na moim niebie nie błysnęło. To zaś, że ona przylepiła się do mnie jak smoła i ściga mię swoim nadaremnym kochaniem, wybaczyć jej trzeba, bo od dzieciństwa mnie znając przyzwyczaić się mogła i odstać jej trudno... Jednakowoż spodziewam się, że do upamiętania przyjdzie, a ja przed nią bynajmniej winnym się nie sądzę... Czy pani mnie wierzy? Jak zbawienia duszy słówka tego czekam: czy pani wierzy?
Uczuła, że na jej ręku o płotek opartym spoczęła dłoń gorąca, twardą skórą powleczona, a jednak dziwnie miękka, błagalnym jakby drżeniem zdjęta... Gumno, świron, chata z oświetlonymi oknami zakręciły się jej w oczach, ujrzała na raz wszystkie gwiazdy osypujące wysokie niebo i uczuła wszystką krew zbiegającą jej do serca. Z cicha odpowiedziała:
— Wierzę!
Wtem krzyknęła i oboje na równe nogi zerwali się z płotka. Pomiędzy głowami ich spory kamień jakąś silną i zręczną ręką rzucony świsnął, przeleciał i tylko szyję Janka z lekka drasnąwszy o kilka kroków na zagon buraków upadł. Zewsząd rozległy się okrzyki i zapytania:
— Co to? Kto to? Skąd to? Na co? Za co?
Ale niemało osób widziało, że była to Domuntówna, która prędko schyliwszy się kamień z ziemi była podjęła i ramieniem zamachnąwszy na rozmawiającą opodal parę go rzuciła. Trzęsła się przy tym tak, jak gdyby ją febra brała. Kogo właściwie ugodzić kamieniem zamyśliła: Jana czy jego pannę, nie wiadomym było, dość, że w mgnieniu oka o jej postępku dowiedzieli się wszyscy, a w zielonej uliczce pomiędzy gajem i ogrodem wielka powstała wrzawa. Już i ci, którzy z papierosami na pole byli wyszli, powrócili i o zaszłym zdarzeniu różne podnosili głosy. Najwięcej było takich, którzy je ganili głośno i wyraźnie, żadnych pod tym względem ceremonii nie czyniąc. Już i wprzódy wyróżniający się strój, nadętość i pochmurność panny u wielu przychylność dla niej odjęły;