Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem na niskim płotku obok Justyny siedząc Jan cicho, ale z zapałem mówił:
— Pani zapytuje, czy doprawdy najpierwsze? Niech jutro zginę, jeżeli do tego czasu prawdziwe kochanie choć raz do serca mojego zajrzało! A czy to może być inaczej? Czy ja hrabia albo arystokrat, aby z kwiatka na kwiatek przelatywać i tylko sobie różne zabawki wymyślać? W naszym wieśniackim życiu do bałamuctwa ani czasu, ani ochoty nie ma. Jak nie przychodziło kochanie, to nie przychodziło, a jak przyszło, to już i nie przejdzie...
— Czasem jednak przechodzi — w zamyśleniu rzekła Justyna.
— U państwa każdą rzecz łatwiej rozwiewają wiatry niżeli u nas, a do tego wiele też i od charakteru zależy. Jaśmont, na przykład, gdyby Jadwiśki i nie dostał, byłoby mu o to bynajmniej, bo dla posagu głównie chce ją wziąść, a stryj Anzelm nie dostawszy tej, której żądał, całe życie w samotności strawił, i stary Jakub rozum postradał zdrady w kochaniu doznawszy...
— A panna Domuntówna czy teraz takiej zdrady nie doznaje?
Jak oparzony tym zapytaniem o mało się z płotka nie porwał.
— Ja już odgadłem, że pani mnie te pytania zadaje z przyczyny Jadwiśki.
Spoważniał, głowę podniósł, wprost na siedzącą przy nim kobietę śmiałym wzrokiem patrzał.
— Zakleństw i przysięgań nijakich czynić nie będę, bo gdzie wiary nie ma, tam i przyjaźni prawdziwej być nie może, a tylko to pani z gruntu serca mojego żadnym ciężkim grzechem nie splamionego powiem, że pomiędzy mną a Jadwiśką nigdy nic nie było, że nic jej nigdy nie oświadczałem i nie przyrzekałem, a tylko z namowy stryja i przez uwagę na jej poczciwość byłbym może ożenił się z nią w czasie, gdyby