Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I mnie téż, idącemu zdaleka za wami,
Da miejsce Sarmacya pomiędzy wieszczami,
Gdy zazdrości ni dumy nie mam w obyczaju,
Lecz piersią włada tylko wdzięczna miłość kraju.
Przeto ty tęskniącego za wczasy wiejskimi,
Nie wstrzymuj, o Myszkowski! rady życzliwemi,
Ale pozwól, niech nadal zbywające lata,
Płyną wśród Muz orszaku, przy księgach Sokrata.
Nic wielkiego nie pragnę, w kochanéj swobodzie,
Z małéj roli wyżyję przy źródlanéj wodzie,
Złota chciwi niech w wnętrze ziemi się zakopią,
Niech ku krajom Indyjskim po morzach się topią,
Ja niech śledzę w przyczynach ten świat niezmierzony,
I tór gwiazdom wędrownym wiecznie naznaczony;
Czem w zimowéj ostawie słońce rączéj pędzi,
Noc przeciwnie na wolne konie bicza szczędzi?
Czemu księżyc zakrytą lub pełną twarz nosi?
Co gasi wielkie światła na niebieskiéj osi?
Co miota łyszczącymi piorunami z góry?
Skąd obłoki i czemu gradem sieją chmury?
Skąd różnobarwa tęcza, która nieba dzieli?
Co prowadzi szumiących morza burzycieli?
Jaka moc ziemię trzęsie, morską ciszę zrywa,
Skąd krynicom i rzekom wiecznie woda spływa?
Gdzie duch z ciała wędruje? Czyli gdzie w strumieniu
Stoi Tantal w okropnym dręczony pragnieniu?
Czyli wreszcie są wieczne te gwiazdziste nieba,
Czy w piérwsze Chaos wrócić wszystkiemu potrzeba? —