Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ELEGIA XI.

DO MYSZKOWSKIEGO.


Czas, Muzo, Anienu miłe brzegi rzucić,
Już dawno każe Krępak pod swe cienia wrócić,
Każe ojczystém pieniem Lechią ozdobić,
Jeśli ciebie stać będzie jéj chwały przyrobić,
Łaski niech ją łupami ubogaca zbrojny,
Na zginioną z Scytami niech prowadzi wojny,
Dla mnie jedna nadzieja w Helikonek względzie,
To mój łup, to broń moja i czuwanie będzie,
Nie piérwszy do nich dążę; już mię Rej poprzedził,
On najprzód z skłonnym Febem te skały prześledził,
I chwałę wysługuje, czyli smutno kwili,
Jak małego Józefa bracia porzucili,
Lub kiedy idąc w Muzy Palingena ślady,
Występków i cnót męzkich opiewa przykłady. —
I Trzecieski natchniony śpiewa hymn nadobny,
W trojakich mowach obcych jednako sposobny,
A to, co Mojżesz dojrzał o początkach świata,
To słyszy w własnej mowie od niego Sarmata.
I Górnicki mojego nie ujdzie wspomnienia,
On, co wytwarza godno Orfeusza pienia,
On, co do spraw marsowych nawięzując stronę
Opiewa ciężką walką Niemce poskromione,