Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ELEGIA  V.

DO MYSZKOWSKIEGO.


Ni ja wieszczów się pytam, ni przykrzę niebiosom,
Abym poznał kres moim wyznaczony losom,
Bo kto nie zna, choć się gwiazd wysokich nie radzi,
Że czas każdemu zachód niechybny prowadzi;
Dalej śledzić — ni nasza siła, ni potrzeba;
Śmiertelnych do rad swoich nie przypuszczą nieba.
Mnie jakkolwiek noc skrzętna konanie przyśpieje,
Nigdy niezdąży mojéj prześcignąć nadzieje,
Bo ja ni żądzy złota w piersi mojéj budzę,
Ani z gminem niebacznym bogi o nie trudzę;
Błoga mi mierność moja; przy niéj, ani stoję,
Przemożny niegdyś Krezie! o królestwa twoje,
Inny do gnuśnych królów niech podchodzi granic,
Inny dla zysków chytre morze waży za nic,
Ja lemieszem ubogą włość przewracać wolę,
I ufną ręką ziarno na wierną siać rolę,
I nadziejom się oddać, aż w upały letnie
Pochylone starością żniwiarz kłosy zetnie.
Bogi! którym wieśniacy składamy obiaty,
Wy skromne niwy moje uchrońcie od straty,
Niech zamróz nie przypada na kłos niedojrzały,
Ni grady za letnimi idące upały.