Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy taki, upodoba i nie odczepi sie potem, zanadzi, napastować bedzie. A toż u mnie dzieci małe.
Wyszczawszy sie ide do chaty. Lampa ćmi sie skręcona na iskre, wszystkie śpio. Wykręcam knot, pojaśniało: saganek widze na płycie i miske, postawione żeby nie ostygło.
Zjad ja krupniku i cicho, żeb spawszych nie budzić, kożuch i nogawicy ściągnowszy, walonki i onucki na płycie złożywszy, żeb przeschli, lampę zagasiwszy, przeżegnawszy sie legam przy żonce. Ziutek mocno odbił sie od swojego szczytka na moje, to nogami upycham jego na miejsce. Handzia tyłem leży, jakby obrażona, za co? Aha, za jajko, Jezu to dzisiaj było? Co za dzień był, co za dzień, na co to sie kroi? Co te urzędniki z Dunajem knujo! Po chorobe nam ich uczycielka! I cóż to za dziad niezwyczajny, staryniestary, czego szuka, co czaruje? A może prawdziwie wyrośnie z tego cielaka jakiś wyrodek, jak stare przepowiadajo? Raba ryczy, a czy jeść dostała? Ej, Handzia, szturcham żonke w ciepły bok, a żywinie dano?
Tato dawali.
A cielak napojony?
Mhy.
A czego ty zła?
Fukneła coś i leży bez słowa.
Gadaj coś, bo straszno, mówie. Co za dzień! Ale już sie lube ciepło rozłazi po plecach, brzuch od żonki sie rozgrzewa, nogi od dzie-