Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnie jemu idzie, jakby księdzem był, aż korci spytać kto on taki, ale śmiałości nimamy. O sodomie i gomorze, o rozpuście ludzkiej, łakomstwie, nienawiści, bezbożności, wojnach słuchamy, uwierzyć trudno, że świat taki straszny. Aż tu koło obiadu stukanie w okno, w rame, Dunaicha stukajo: Stachu, chodź, jakieś urzędniki przyjechali, Matkoboska, prędzej!

Puścił Dunaj po chatach kluczke z nakazem, żeb zaraz przychodzić na zebranie. Dwa razy nie musiał prosić, każdego korciło, czego urzędniki przyjechali i co za maszyna stoi na wodzie, zebrało sie koło niej nad rzeko babow i dzieciow jak na wesele.
Takiej łodzi jeszcze ja nie widział: jakby prom, ale z przodu nadbudówka, okna szklanne, za szkłem żołnierz w czapce siedzi, jabko je. Urzędnikow nima, wyszli, u Dunaja w chacie siedzo, naradzajo sie. My, męszczyzny, czekamy kupami pod gankiem, kiedy Dunaj zawołajo do dużej chaty.
Czasu minęło jak płachte wysiać, nie więcej i dżwi na ościerz rozmykajo sie, Dunaj stajo na ganku, wołajo do środka.
Baby i dzieci zostajo sie, nie dla nich takie zebrania, a my, taplarskie gospodarze, wchodzim, czterdziestu, Jurczaki, Bartoszki, Mazury, Koleśniki, Litwiny, Orele, Prymaki, Dunaje, Kozaki: Kozak Jej Bohu i co zjad żabe, Dunaje dychawy, Dunajczyk i sołtys, Prymak